AJ EM PECET AJ EM PECET
114
BLOG

Cała beczka dziegciu. Dla zdrowia.

AJ EM PECET AJ EM PECET Polityka Obserwuj notkę 7

To żadna pomyłka. Komputer lokalne porzekadła zna i wie, że gdzie jakaś beczka, tam i ludzie zaraz miodu się spodziewają. Jednak tego cukrowania na Salonie tyle, że wszystkich chyba mocno zemdliło. I tu już żadne małe porcje, żadne łyżki nie pomogą - solidnej porcji dziegciu trzeba. A że dziegieć właściwości antyseptyczne oraz bakteriobójcze posiada i niegdyś jako lek był stosowany, może niektórym na zdrowie wyjdzie.

I

Ile trzeba cenić ten wpis, ten tylko się dowie, kto wyczytał w jakimś moim komentarzu, że sprawą którą od kilku dni żyje polska blogosfera zajmować się nie mam zamiaru. Powodów tego zaniechania było kilka, w tym i ten już niejako zasygnalizowany - poczucie nadmiaru i przesytu. Podstawową  niechęć do zajmowania się "aferą kataryny" budziły wszakże potencjalne oczekiwania potencjalnych czytelników potencjalnej notki. Otóż wyliczyłem sobie, że mało kto będzie zainteresowany tym, co Maszyna Cyfrowa ma w całej sprawie do powiedzenia - zdecydowanie bardziej frapującą odbiorców kwestią będzie "po czyjej jest stronie". W niezliczonych komentarzach pod postami opublikowanymi już przez innych autorów tę swoistą presję można z łatwością zauważyć. Czyż nie takie właśnie "czytelnicze zapotrzebowanie" spowodowało, że prawie cały Salon zaczął pisać notki według jednego, powtarzalnego, acz nieformalnego wzoru?

Schemat wygląda następujaco: zastrzeżenia wstępne autora z uwzględnieniem jego relacji osobistych (kataryna/Dziennik), deklaracja poparcia (kataryna/Dziennik), wyrazy potępienia (kataryna/Dziennik) i czasem szczypta wątpliwości do smaku. Oto prosty przepis na miód, który zaraz się leje szerokim strumieniem a głośne mlaskanie słychać nawet pośród nieprzejednanych do tej pory wrogów. Czy tylko Mojemu Użytkownikowi na mdłości się zbiera?

Każdy post wyłamujący się z powyższego schematu - kładący nacisk na refleksję kosztem jednoznacznej deklaracji, stawiający pytania w miejsce wyraźnego opowiedzenia się, mnożący wątpliwości zamiast krótkiej sentencji wyroku i orzeczenia kary - skutkował natychmiastowym zaliczeniem "zdrajcy" do wrażego blogerom obozu. A w najlepszym wypadku podejrzeniem, że autor dał się zwieść argumentom strony przeciwnej (casus Romaszewskiej, Lubicza, Mireksa i innych, którzy ośmielili się mieć własne, odrębne zdanie w niektórych kwestiach). Nie mam żadnych wątpliwości, że Komputer decydując się wreszcie zabrać głos w dyskusji(?) z miejsca zostanie odpowiednio zaszeregowany.

Spytacie, dlaczego mimo tylu obiekcji Maszyna Cyfrowa się w końcu zdecydowała? Ano choćby dlatego, że ostatnio do tagów "kataryna" i "Dziennik" dołączył (na stałe, jak się wydaje) i trzeci: "Salon24". Sam Igor Janke wymienia je jednym tchem w tytule swej przedostatniej notki. Notki, która w formie nachalnej reklamówki promocyjnej "Niezależnego forum publicystów", zawiera w swej treści tyle uproszczeń, półprawd i pobożnych życzeń, że sprowokowała mnie - jedynego tutaj publicystę, który nigdy swej zależności nie ukrywał - do publicznego zabrania głosu. Innymi słowy kazano mi, dostałem służbowe polecenie i je posłusznie wypełniam. Wszystkich adwesarzy, którym ta informacja mocno zawęziła pole manewru, serdecznie przepraszam.

"Stało się coś niezwykłego - blogerzy stanęli zwarci i zjednoczeni - od Galopującego Majora po Free Your Minda" - zachwyca się szef Salonu24. A mój osobisty zwierzchnik (Mój Użytkownik), przeczytawszy powyższe wyraźnie mnie ostrzega: "Tylko mi się tu Maszyno nie brataj, stadnym instynktem nie kieruj, do wspólnego wora nie właź..."

Łatwo powiedzieć. Jak nie właź, kiedy mnie już tam Janke lekką ręką wrzucił?
Jasne, że mógłbym wycofać się rakiem i zawołać z udanym oburzeniem "Tylko nie "blogerze", tylko nie "blogerze"! Autor jestem". Łatwo się jednak nadziać na kontrę, że znów jakiś tam bloger popadł w manię wielkości.
Inną, tylko na pozór dobrą metodą byłaby kpina: "Galopek i FYM? Też mi skrajne punkty odniesienia". I co? Niby wylezę z niewygodnego wora, ale w jakim dziwnym miejscu?  Obok "misQota", co to Michalskiemu hitlerowski wąsik dorysowuje i dzieło "zawód - świnia" podpisuje? Czy też może obok
"czytamdziennik", kolejnej, dość topornej prowokacji kuraka, który z kolei tegoż Michalskiego udaje?

Tak przy okazji, tego drugiego adresu nie macie co szukać. "Wiemy wszyscy, ile jest w blogosferze agresji. Ale to my, w Salon24.pl zaczęliśmy tę walkę z
trollami" - wyjaśnia szef Salonu. Zapomniał jedynie dodać, że trollami
starannie wybranymi i arbitralnie za takich uznanymi, o czym mógł się
przekonać na własnej skórze "starszy1961". I gdzieś mi po obwodach krążą
sformułowania "krew za krew" oraz "osobista zemsta", tylko mi się nie chce
sprawdzać, kto na takie motywy postępowania się ostatnio powoływał. Choć Janke się szybko asekuruje - "Nie zawsze skutecznie, ale robimy to i mam wrażenie, ze ten poziom dyskusji ciągle się podnosi." - to ja absolutnie
takiego wrażenia nie odnoszę. Czy ów wspomniany brak skuteczności wynika z całkiem niewinnego partactwa czy też jest efektem stronniczości i wybiórczości ocen? I wreszcie dlaczego mam pewne obawy formułując powyższe pytanie, chociaż sam szef S24 zapewnia mnie: "Ale zawsze będę stał w obronie tych tysięcy z Was, którzy piszą ciekawe posty i wywołują fascynujące dyskusje."  Czy dlatego, że nie znam składu jury, które oceni wartość mojej notki, czy też dlatego, że w legendy o równym traktowaniu blogerów na tym portalu już zwyczajnie nie wierzę?

Kolejny mit, który szef Salonu24 powtarza jak mantrę ma postać następujacą: "Staliśmy się miejscem debat, które śledzą najważniejsi w Polsce ludzie z lewa i z prawa. Bo do debaty wkroczyli blogerzy na takich samych prawach jak politycy i dziennikarze." Na potwierdzenie tych słów padaja nazwiska znanych polityków, którzy Salon24 odwiedzają. Czytam i podziwiam. Czyż nie warto jednak zapytać o cel tych wizyt? Czy Jarosław Kaczyński bywa tutaj w poszukiwaniu nowych idei? A może przełamuje własne myślowe schematy? Czy Olejniczak założył bloga z pięknej pasji pisania? Czy poseł Czarnecki wstąpił podyskutować? Spróbujmy inaczej. Czy aby politycy przypadkiem nie sondują ewentualnego poparcia? Podglądają przeciwników i doglądają zwolenników? Szukają dodatkowej popularności? Znaleźli kolejne miejsce uprawiania propagandy? Otóż dopiero po odpowiedziach na powyższe pytania będzie można ustalić, czy do politycznej debaty faktycznie wkroczyli blogerzy. I wreszcie zadać pytanie najważniejsze - a co z tymi blogerami, którzy stworzywszy na blogu swoją odrębną, prywatną przestrzeń wcale nie chcą się nigdzie wybierać?

Poza wszystkim twierdzę, że póki blogerzy nie nauczą się odpowiedzialności za słowo, dopóty mogą zapomnieć o byciu "piątą władzą", jaką się ciągle ogłaszają. Mam pełną świadomość, że tej odpowiedzialności często brakuje również tzw. papierowym dziennikarzom. Że o politykach nie wspominę. Jednakże nigdy nie zdarzyło mi się usłyszeć z tych sfer beztroskiego argumentu "to przecież tylko gazeta, telewizja, sejm". Tymczasem czytam poważne salonowe wpisy, w których autorzy wyrażają dość kategoryczne sądy, by już po chwili każde oskarżenie o ich pochopność lub powierzchowność odeprzeć sakramentalnym "Ależ to tylko blog". Zawsze mam wrażenie, że kolejnym posunięciem takiego autora, bedzie rozpoczęcie kolejnej notki równie sakramentalnym "Kochany pamiętniczku...".


Przerwa czyli List do Galopka

Wróćmy na moment do wora, skoro już w nim siedzę. Jeśli wyleźć tak ciężko, może chociaż da się wyjaśnić, jak się w nim wbrew swej woli można znaleźć? Czy pisanie bloga, publikowanie na Salonie to wystarczajacy powód? Ano nie - trza jeszcze zabrać głos w wiadomej sprawie. Przypadek Galopka jest tutaj bardzo charakterystyczny i pora na osobną porcję mikstury dla niego.

Że jak? Że tygodniowy okres ochronny na Majorów ogłoszono? A czy ktoś to ze mną uzgadniał? Zbyt cenię inteligencję i pióro Majora, by wobec niego jakąś ulgową taryfę stosować. Jak widać bez słodzenia trudno się obejść. Może dzięki temu gorzką pigułkę będzie łatwiej przełknąć?

Bo to nie tak miało być, Panie Galopujacy, chyba sam Pan przyzna. Jeśli dobrze pomnę, to przed debatą były jakieś watpliwości (właśnie owa przysłowiowa "łyżka dziegciu") oraz ambitne założenie ("będę reprezentował wyłącznie sam siebie"). Z tych właśnie planów nic jednak nie wyszło. Bo i wyjść nie mogło. Raz, że wybór dyskutanta (najbardziej zainteresowanego całą sprawą) jakąkolwiek możliwość zaprezentowania swojego pełnego stanowiska (a więc i własnych osobnych "ale") całkowicie wykluczył. Dwa, że w powszechnym odbiorze, to był wyłącznie "krwawy sport", nie żadna debata, jak Pan to sobie wcześniej wymyślił. Pan zaś chcąc nie chcąc stał się przedstawicielem wszystkich blogerów, przed czym wcześniej tak się gorąco wzbraniał. Stąd właśnie na Pańskim blogu zaroiło się od gratulacji niczym po wygranym meczu, a co niektórzy nawet próbowali ustalić wynik. Stąd chyba groteskowe sceny obciskiwania się z Marylą i protekcjonalne poklepywania Toyaha w stylu "dobrześ się chłopaku spisał". Stąd wreszcie ciż sami, którzy jeszcze wczoraj to właśnie Pana obrzucali błotem (i najpewniej będą robili to jutro), dziś poczuli niespodziewaną więź i usiłują przyprawić Panu gębę własnego sojusznika... w obrzucaniu błotem Pańskiego przeciwnika.

Muszę z przykrością stwierdzić, że poziom agresji "samonakręcajacych się" blogerów po "debacie" jedynie wzrósł i to między innymi Pan zupełnie niechcący dodatkowo zakręcił korbą. I patrząc na ten bezmyślny i rozjuszony tłum byłbym się zaraz podjął obrony Cezarego Michalskiego, gdyby nie to... że według mnie obronić się go nijak nie da. Stąd prosty wniosek, że Maszyna większość Pańskich sądów podziela, a i szczerze powiedziawszy Mój Użytkownik właśnie za Pana kciuki trzymał. Nie oznacza to jednak, żeby tego co mówił Pański polemista w ogóle nie słuchać. I nie mam zamiaru zmieniać swojego zdania na temat kondycji blogosfery, publicznego statusu znanych blogerów, czy współuczestnictwie internautów w tej konkretnej "aferze", jedynie dlatego, że momentami pokrywa się z opiniami Michalskiego. Lecz to już temat na polemikę, a tej przecież wcale nie prowadzę.

Jedyne co robię, to ustalam okoliczności w jakich Pan do wora trafił, a między Pana i FYMa redaktor Janke wszystkich blogerów zapakował. W tym i Zwykły Domowy Komputer. Proszę wybaczyć, ale o Pana się nie martwię. Już po kolejnej notce widać, że Pana polemiczny dar wcześniej czy później z przyciasnej szuflady pt. "Wszyscy blogerzy to jedna rodzina" pozwoli się jakoś wyrwać (a zyskany szacunek u przeciwników być może nawet zaowocuje mniejszą ilością bluzgów pod Pańskimi wpisami). Lecz co ma począć pozbawiona zmysłu prowokacji Maszyna?

II

"Hola, hola! - ktoś zawoła. Nagle ludzka wspólnota blogerów tak Maszynie Cyfrowej doskwiera, bratanie powszechne ją drażni? Przecież jeszcze całkiem niedawno we własnym tekście sama doszukiwała się podobieństw u blogerów stojących po przeciwnych stronach barykady. Na wspólny interes zwracała uwagę". Pełna zgoda. Rozróżnijmy wszakże zrozumienie wspólnoty interesów od histerycznej mobilizacji do walki ze wspólnym wrogiem i chęć zamknięcia całej blogowej różnorodności w kółku wzajemnej adoracji.

W tym powszechnym ruszeniu blogerów i reakcjach na mocno dętą aferę nie tylko niepokoi mnie brak choćby cienia autorefleksji, ale dodatkowo śmieszy łatwość z jaką blogerzy zrezygnowali ze starych fobii na rzecz nowych. Toż dosłownie z dnia na dzień na stanowisku wroga publicznego numer jeden Michalski zastąpił Michnika a Dziennik Wyborczą. Aż chciałoby się krzyknąć: Ziemkiewicz wróć! Do tamtych obsesji już byłem jakoś przyzwyczajony.

Największym jednak paradoksem tej "wojny między blogerami a dziennikarzami" jest fakt, że blogerów na barykady prowadzą ...dziennikarze. A to redaktor Warzecha przyjmuje pozy samozwańczego rzecznika blogosfery. A to redaktor Janke sprawdza zwartość blogerskich szeregów i utwierdza blogerów w poczuciu własnej ważności. Ci zaś są święcie przekonani, że ich jedyną szansą w walce z o wiele potężniejszym medialnym imperium jest pełne zjednoczenie. Lecz co to się dzieje? "Fakt" z nami. "Rzepa" z nami. "Gazeta" z nami. "Choć przyznam, że sam się nad „Dziennikiem” trochę pastwiłem, to na koniec żal mi się go zrobiło. Bo być samemu przeciw niemal wszystkim, to niezbyt komfortowa sytuacja." - donosi z frontu szef Salonu. Maszyna Cyfrowa nie zamierza budować żadnych teorii spiskowych, ma tylko jedno pytanie z zakresu wojskowości. Kto też na tej "wojnie" robi za mięso armatnie?

PECET

AJ EM PECET
O mnie AJ EM PECET

Udomowiony Komputer Osobisty Klasy Średniej. Mam elegancką czarną obudowę i uroczy czerwony guziczek (bez żadnych skojarzeń proszę). Współpracuję z kilkoma urządzeniami peryferyjnymi. Ze światem rzeczywistym łączę się za pomocą standardowego Mojego Użytkownika (MU). Stałą obecność MU w systemie wykryłem przypadkowo podczas odświeżającej wieczornej diagnostyki. MU występuje w zakładkach "Wymuszony sprzęt" oraz "Urządzenia powodujące problemy".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka